Przekładaniec 2
(pamięci Stanisława Lema)
– No co pan, panie mecenasie! – zdenerwowany klient poderwał się z fotela i krążył po moim gabinecie, stawiając długie kroki. – Przyszedłem, żeby mi pan coś doradził, a nie namawiał do ustępstw…
– Panie Jankosky − powiedziałem uspokajająco − zdecydowanie pana nie namawiam do ustępstw. Zwróciłem tylko uwagę, że pomyślał pan o mnie odrobinę za późno. Gdyby przyszedł pan w chwili zawierania umowy ze swoim koncernem, a nie dopiero teraz…
–Oj tak, tak – machnął ze złością ręką, ucinając, jak zwykle robią to ludzie przyłapani na fatalnej w skutkach niefrasobliwości. – Zawaliłem sprawę, mecenasie. Ale kto w takiej sytuacji myśli, co będzie kiedyś…
– A powinno się. Ale, oczywiście, teraz nie ma już o czym mówić. Pański dotychczasowy pracodawca dysponuje podpisanym przez pana zobowiązaniem, że nie porzuci pan pracy przed spłaceniem kosztów operacji usprawnienia swoich narządów wewnętrznych. W przeciwnym razie będzie pan musiał zwrócić zainwestowane w pana przez firmę nakłady, wraz z odsetkami, oraz zwrócić posiadane narządy…
– Zwrócić! Jak to, mam im zwracać moją własną wątrobę!?
– W tym właśnie sęk, panie Jankosky, że prawnie rzecz biorąc, nie jest to pańska wątroba. A mówiąc ściślej, jest pańska w 95 procentach, ale te pozostałem 5 procent, czyli regulujące jej funkcjonowanie implanty, pozostają powierzoną panu w użytkowanie własnością pracowniczego programu medycznego pańskiego koncernu, i będzie tak jeszcze przez najbliższe, chwileczkę… dwadzieścia trzy lata. O ile oczywiście firma nie przesunie pana teraz na gorzej płatne stanowisko. Ale to innego rodzaju sprawa, choć, naturalnie, mogę polecić wyspecjalizowaną kancelarię…
– Właśnie o to chodzi, że chcą mnie przesunąć. Właśnie dlatego sondowałem, na co mógłbym liczyć u konkurencji. Myślałem, że w cywilizowanym świecie prawo zabrania niewolnictwa…
– Oczywiście, że zabrania. I nawet zabrania, od czasu głośnej sprawy Merkedy vs. CocoOil.Co sprzed siedemnastu lat wiązania zobowiązań natury cywilnoprawnej z finansowaniem zabiegów ratujących życie i zdrowie.
– Znakomicie! – ucieszył się. – A więc umowa, którą mi podłożyli, była bezprawna!
– Niestety, nie. Niepotrzebnie zgodził się pan wtedy połączyć operację ze wszczepieniem wkładek stymulacyjnych w nadnerczach.
– Niepotrzebnie? – nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. –To nie wie pan, mecenasie, jaki to daje wigor i chęć do życia, jak zmienia samopoczucie?
– Zmienia także kwalifikację prawną, z zabiegu leczniczego na służący usprawnieniu organizmu ponad normy fizjologiczne przewidziane w standardach Światowej Organizacji Zdrowia.
– Powiedzieli mi wtedy, że nasz kooperant medyczny ma akurat taka promocję…
– Odradzam tę linię. Udowodnienie, że został pan wprowadzony w błąd i zgodził się na fizjoakcelerację w nieświadomości jest praktycznie niemożliwe. I tak dobrze, że nie dał pan sobie wszczepić wspomagania wzwodu.
– U nas – wyjaśnił z nutą żalu w głosie – oferowali to tylko od kierownika samodzielnego zespołu decyzyjnego wzwyż.
–To miał pan szczęście. Nie słyszał pan o tym kruczku, że prawidłowe działanie wspomagania wymaga regularnego podawania protohormonu? Oczywiście, można mutować gruczoły, które produkują go same, ale takich firmy nie chcą finansować. W praktyce skutek jest taki: nie zapracujesz, nie będziesz mógł… no, wie pan. Naprawdę pan o tym nie wiedział?
To go wyraźnie poruszyło.
– To dranie… Świństwo, zwykłe świństwo.
– No cóż, nie ogląda pan holowizji? Gdyby bogate firmy nie sponsorowały nowoczesnych zabiegów medycznych, byłyby one dla większości ludzi zupełnie niedostępne. Teoretycznie, medycyna mogłaby zapewnić nam wszystkim nieśmiertelność, ale kto by za to zapłacił? Przecież nie Międzynarodowy Fundusz Zdrowia?
– Tak, wiem. Ale czasem mam wrażenie, że tym z holowizji musieli za to całe gadanie zafundować sporo implantów i syntetycznych gruczołów. Zachowują się jak wynajęci adwo… o, pardon, mecenasie…
– Ależ co pan robi!? Proszę to natychmiast schować!
Rozejrzał się stropiony, niepewnie wyciągając ku mnie paczkę papierosów…
– Przepraszam… Może pan? Czy…
– Absolutnie nie! Mam neurobuster, bez tego nie mógłbym zachować licencji na czynne uprawianie zawodu po ukończeniu dziewięćdziesiątego roku życia…
– Przepraszam. Nie wiedziałem, że to szkodzi…
– Wcale nie szkodzi. Nowa generacja wspomaganych płuc radzi sobie z nikotyną równie łatwo, jak dioksynami czy innymi zanieczyszczeniami przemysłowymi, ale przepisy nie nadążają. Gdyby mój buster wykrył i doniósł towarzystwu asekuracyjnemu, że narażam się na bierne palenie, oznaczałoby to natychmiastową podwyżkę mojej składki zdrowotnej. Dziwię się, prawdę mówiąc, że pan pozwala sobie, i to w sytuacji konfliktu z pracodawcą…
– A, owszem! – uśmiechnął się szeroko. – Przynajmniej tyle mojego. Palę, piję alkohol, a jak mam czas jechać do biedniejszej dzielnicy, to nawet zdarza mi się zjeść prawdziwe, tłuste mięso… Smażone! Firma może mi obciąć pensję, ale składkę za mnie płacić musi, mogą najwyżej zgrzytać zębami. Tego z kolei oni nie dopatrzyli.
Dobrze, że to powiedział – pomyślałem sobie. Skoro tak, nie mam powodu cię żałować, dogadzający sobie łobuzie. Ale, oczywiście, nie dałem po sobie nic poznać.
– Musi być jakiś sposób, żeby im się wyrwać. Przecież biedni ludzie też się leczą…
– Naturalnie, sposobów jest wiele. Po to właśnie jestem, żebyśmy znaleźli odpowiedni do pańskiej sytuacji.
– Na przykład, jakiś kontrakt sponsorowany?
– O, na to bym nie liczył. Koncerny już nie wydają na reklamę tyle, co dawniej. Sprawa dotyczy tylko wielkich gwiazd. Lali Bei, tej diwie holowizji, jedna firma sfinansowała ostatnio rekonstrukcję figury i wymianę skóry, w zamian za co przez dwanaście godzin na dobę pojawiają się na niej reklamowe napisy. Ale mówi się, że mają kłopoty ze sprzedaniem tych reklam i nie są zadowoleni z interesu. Personal advertising już się opatrzył. Niektóre firmy skłonne są jeszcze inwestować w golemów, ale to też oferowane jest raczej w wąskim zakresie, ludziom, hm… o pewnych talentach i zdolnościach.
– Golemów? Myśli pan, mecenasie, o tych przełącznikach, które na kilka godzin dziennie poddają implantowanego kontroli sponsora?
– Dziennie, tygodniowo, zależnie od umowy. Prości ludzie często to sobie chwalą, bo ten czas jest usuwany z ich pamięci i w zamian firma wpisuje im coś innego. Zazwyczaj przechodzone w rozrywce encefaloskany, niekiedy zresztą oryginalne… W każdym razie, rzeczy dużo bardziej atrakcyjne, niż kiedykolwiek ci ludzie mogliby przeżyć naprawdę. Dla wielu z nich uzyskanie wspomnienia paru godzin spędzonych z taką Lalą Bei na egzotycznych wyspach samo w sobie warte jest podpisania cyrografu z każdym koncernem.
– Tak, słyszałem. Zawsze mnie to zdumiewało, że inwestowanie w takich ludzi może się komuś opłacać.
– Haczyk jest w tym, że odpowiedzialność prawną za wszystko, co w tym czasie zrobił, ponosi na mocy standardowej umowy nosiciel implantu.
– Hm, rozumiem. I to jest legalne?
– Prawdę mówiąc, można się o to spierać. Ale takich ludzi, jakich się na tej zasadzie implantuje, nie stać na adwokata, który mógłby taki spór podjąć. Zresztą, co tu mówić o biedocie, słyszał pan o tym rozwiedzionym milionerze, który zafundował swojej byłej żonie operację? Lekkomyślnie przyjęła prezent nie doczytawszy umowy, a okazało się, że, owszem, przywrócono jej zdrowie, ale na życzenie byłego męża nabrała wstrętu do mężczyzn, i jeszcze zmuszona jest każdej nocy śnić zaprogramowane przez niego sny. Wymyślna zemsta, ale, niestety, całkowicie zgodna z prawem. Przy życiowo ważnych decyzjach nie wolno zaniedbywać fachowej konsultacji prawnika.
– No właśnie, panie mecenasie. Tak miło się rozmawia, ale z tego wszystkiego…
Usiadł wreszcie ponownie na fotelu. Pokiwałem głową, milcząc przez chwilę, aby nie pomyślał sobie, że sprawa jest zbyt łatwa, i w końcu powiedziałem uspokajająco:
– Proszę być dobrej myśli. Sprawa rokuje doskonale. Jako pański pełnomocnik mogę występować w pańskim imieniu i bez narażania pana na posądzenie o nielojalność wobec firmy, negocjować warunki, na których pański dotychczasowy pracodawca byłby gotów polubownie odstąpić swoje roszczenia wobec pańskiej osoby… to jest, wobec dóbr zawartych w pańskiej osobie, pańskiemu ewentualnemu nowemu pracodawcy. Mam w tych sprawach pewne doświadczenie.
– Polecano mi pana, mecenasie.
– Miło mi słyszeć. Sądzę, że jeśli w grę nie wchodzą jakieś osobiste konflikty, możemy liczyć na konkretne ustalenia w ciągu kilku miesięcy.
– Ależ gdzie tam konflikty! Nie znam w ogóle tych ludzi ani oni mnie, to wszystko po prostu zwykła biurokracja!
Ludzie są niepoprawni, myślałem sobie, patrząc, jak ochoczo podpisuje moje pełnomocnictwo. Gotów go byłem uprzedzić lojalnie o kompromisach, jakie będzie musiał zawrzeć ze sponsorami swoich narządów wewnętrznych, ale nawet o to nie spytał. Pewnie tak samo bez pytań podpisywał przed laty umowę ze swoim pracodawcą.
Pożegnałem go uprzejmie i poprosiłem sekretarkę, by jeszcze przez kilka minut nie przytrzymała następnego gościa. Po każdej rozmowie staram się poświęcić kilka minut na relaks, to bardzo dobrze robi mi na buster. No cóż, pomyślałem, skoro o nic nie pytał, to spróbujemy zacząć od negocjacji z NetKillerem. Są dość bezwzględni w egzekwowaniu zobowiązań od nosicieli, ale mogę u nich liczyć na największą prowizję.
Bo jeśli chodzi o mnie, panie Jankosky, to zamierzam pożyć jeszcze w dobrym zdrowiu i pełnej sprawności co najmniej sto lat. A to znaczy, niestety, że muszę znaleźć frajerów, którzy mi to sfinansują.