Pan Andrzej Łapicki o Powstaniu Warszawskim, ówczesnej konspiracji, współczesnych politykierach ..

Pod tym adresem można przeczytać wydukowany niegdyś do pdf-a artukuł z dziennika “Reczpospolita” Andrzej Łapicki Korzystajmy z życia.

Udostępniam to ponieważ ów art. niedostępny (2015-08-01) pod pierwotnym adresem oraz nie udaje mi się go odszukać w internetach.

Jako grafikę, z wyróżnieniami, udostępniam też najważniejsze moim zdaniem fragmenty. Osobiście polecam jednak przeczytać całosć.

 

Powstanie-Warszawskie-w-ocenie-pana-Andrzeja-Łapickiego


Wydruk do pdf-a wywiadu z internetowych stron dziennika Rzeczpospolita. Wywiad z panem Andrzejem Łapickim. Autor: Jacek Cieślak. Data2009-10-29, ostatnia aktualizacja (wg treści wydruku) 2009-10-30, 00:32.
Min. na temat Powstania Warszawskiego, ówczesnej konspiracji …
http://www.rp.pl/aktykul/384812.html?print=tak
Obecnie (tj 2015-08-01) brak dostęu.

“Manifest reakcji” Janusz Korwina Mikke

MANIFEST REAKCJI
Parę słów gorzkiej prawdy powiedzieć też trzeba tym, którzy od dziesiątków lat propagują ideał „oświecenia” społeczeństwa – jako panaceum na choroby cywilizacji.
Cała nasza cywilizacja praktycznie zlikwidowała analfabetyzm. Więcej: wszędzie obowiązkowa jest szkoła powszechna, a w niektórych krajach obowiązek kształcenia trwa do 17-go roku życia.
Telewizja oglądana jest po kilka godzin dziennie. Ilość informacji, jaką otrzymuje człowiek, przekracza – zdawałoby się – wielokrotnie tę, jaką otrzymywali nasi przodkowie.
A oto skutki: narasta fala zdziczenia i barbarzyństwa. Ludzie czytają, owszem: głupstwa i horoskopy – i piszą, owszem: głupstwa i donosy. Człowiek zaczyna być traktowany jak rzecz – a proces ten się pogłębia. W polityce rządzi głupota – i spełniają się proroctwa Alexego de Tocqueville, że „im bardziej oświecone staje się społeczeństwo cywilne, tym głębiej brnie ku barbarzyństwu społeczeństwo polityczne”.
Jednocześnie spadł prestiż uczonego („pracownika nauki”), prestiż wiedzy, a wykształceniem się wręcz pogardza – po części słusznie, bo sprowadza się ono do wygłaszania formułek oderwanych od życia.
Różne są tego przyczyny. Tu zatrzymamy się na oświacie. Najpierw opiszmy stan faktyczny.
Stan jest ten zupełnie inny, niż opisują go Oświeceniowcy. Przede wszystkim: człowiek posiada pięć zmysłów – najważniejszym są oczy. Zmysłami tymi człowiek NIEUSTANNIE odbiera INFORMACJE. Stronica książki niesie wiele informacji; ekran telewizyjny jeszcze więcej. Jednak zawsze człowiek z tymi otwartymi oczyma odbiera TYLE SAMO informacji: tyle, ile pada na zakończenia nerwów w siatkówce oka.
Gdyby więc człowiek nie oglądał fimu w TV, to widziałby twarze swojej rodziny. I tak samo, jak obecnie odgaduje akcję filmu, odgadywałby z ich wyrazu pragnienia i potrzeby. Gdyby nie czytał gazet i książek, słuchałby ich słów. I wiedziałby o nich znacznie więcej.
Znacznie gorsze jest, że otrzymujemy informacje o Świecie Sztucznym – a nasze zmysły traktują je tak, jakby były ze świata prawdziwego. Anna Karenina dla naszych babek była czymś żywszym, niż sąsiadka – i, opłakując Kareninę, nie dostrzegały, być może nie mniejszych, problemów sąsiadki. W nauce: otrzymujemy informacje o świecie z teorii naukowych – a te teorie po jakimś czasie okazują się fałszywe. Kosmonauta, który kierowałby się teorią Ptolemeusza, raczej nie trafiłby na Marsa – ale kierując się teorią Kopernika… tym bardziej by nie trafił (planety nie poruszają się po kołach, tylko po elipsach! – Ptolomeusz brał na to poprawkę…) Również Newton, Keppler, a prawdopodobnie i Einstein nie przedstawiają prawdziwego Światalecz pewien uproszczony model.
I dlatego prawdziwy postęp dokonuje się dzięki tym, którzy nie wierzą w teorie naukowe, wbrew nauce budowali latające maszyny cięższe od powietrza itp.
Teraz krótka ocena tego stanu rzeczy:
Nie jest tak, by ten postęp sam w sobie był szkodliwy. Wielkie umysły potrafią nauczyć się teorii Newtona – i poddać ją potem krytyce. Wielkie umysły potrafią obejrzeć film kryminalny – a potem znaleźć czas, energię i wolne moce informacyjne, by zająć się losem sąsiadów. Z drugiej strony wielu umysłom nie trzeba nadmiaru swobody: teorii Einsteina i tak nie obalą, wiec niech po prostu nauczą się jej na pamięć: lepiej korzystać z błędnej, ale bliskiej prawdzie teorii, niż działać metodą „prób i błędów”. Ta druga jest twórcza – ale nas nie stać na to, by wszyscy experymentowali!!
Teraz pora na wnioski:
1. Zło nie leży w oświacie, ani w jej postępach. Nawet nie w jej powszechności. Zło leży w jej PRZYMUSIE – i w jej UNIFIKACJI.
Wszystkich uczymy tego samego – w dodatku nie pytając, czy tego chcą! Z tą dyktaturą egalitarystów – oświeceniowców należy skończyć.
2. Należy zdecydowanie zerwać z jednolitym typem szkolnictwa – i z przymusem nauki. Nauka tylko wtedy będzie ceniona, kiedy nie będzie przymusowa – a jeszcze bardziej ceniona, kiedy trzeba będzie za nią płacić!
3. Muszą powstawać różne typy szkół, oferujące różną wiedzę.
Jest prawdą, że np. teoria ewolucji pozwala lepiej opisać przemiany świata biologicznego; jest jednak również prawdą, że w wielu umysłach podważa ona wiarę w Boga – a jest też niewątpliwą prawdą, że społeczeństwo bez Wiary rozwija się bez porównania gorzej. Wyjściem z tego dylematu jest oczywiście powszechne nauczanie biologii statycznej – a tylko umysły naprawdę zainteresowane biologią i zdolne do krytycznego jej odbioru powinny być uczone teorii ewolucji!
Nie ma żadnego, najmniejszego powodu by dzieci w szkole podstawowej uczone były Teorii Zbiorów, teorii Względności lub Teorii Ewolucji. 99% umysłów nie jest w stanie zrozumieć Teorii Względności; nauczyciele z wielkim wysiłkiem osiągają stan, w którym uczniowie wygłaszają formułki umożliwiające udawanie, że tę teorię rozumieją.
Miliony dziewcząt udają, że rozumieją Logarytmy, – a nauczyciele udają, że im wierzą. By wszystkich zmusić do odgrywania tego teatru Oświatowcy wprowadzili: przymus szkolny oraz premiowanie nauczycieli za wyniki oraz współzawodnictwo między nimi. W efekcie żaden się nie przyzna, że w jego klasie nikt nie rozumie Teorii Względności – podobnie, jak za Stalina żaden sekretarz ani lektor partyjny nie przyznał się, że towarzysze ni w ząb nie rozumieją Materializmu Dialektycznego. Miliony nie rozumieją Teorii Względności – i nie rozumieją Teorii Ewolucji (przeciętny absolwent szkoły średniej jest przekonany, że Walka o Byt rozgrywa się pomiędzy gatunkami zwierząt!!).
Wiedza ta nie jest do niczego potrzebna. Przeciwnie! Przeciętnemu leśnikowi nawet raczej przeszkadza. Przeciętny człowiek ma wiedzieć, że istnieją odrębne gatunki – a świadomość, że populacja sosen przechodzi specjację i za 10 000 lat wyłonią się z niej najprawdopodobniej dwa odrębne gatunki, raczej przeszkadza w odpowiedzi na pytanie: Panie Kowalski, to ile sosen jest w tym lesie?”. Nie ma ani jednego efektu Teorii Względności, z którym miałby do czynienia człowiek – nawet i kosmonauta! Mało komu potrzebna jest też wyższa matematyka, którą Oświeceniowcy z upodobaniem męczą nasze dzieci. Oczywiście byłoby to sensowne, gdyby w wyniku tego ich umysły rozwijały się lepiej – niestety, już na początku stwierdziliśmy, że jest odwrotnie!
W dodatku te dzieci tracą czas na naukę logarytmów – a nie umieją mnożyć! Uczą się Teorii Ewolucji – a nie odróżniają sosny od świerka! Uczą się odróżniać Imiesłów Odczasownikowy Bierny od Czynnego – a nie umieją mówić ani streścić książki! Uczą się teorii Względności – a nie znają porządnie dynamiki i kinematyki! „Wiedza” stała się zbiorem nikomu niepotrzebnych faktów i teoryj; nic dziwnego, że jest w pogardzie. Młodzież ucieka z „darmowych” szkół – ale chętnie płaci grube pieniądze za kursy komputerowe, kroju i szycia i inne, na których uczy się czegoś pożytecznego. Jest to obraz klęski.
4. Należy ten martwy system zlikwidować. Tylko ci uczniowie, którzy samodzielnie dostrzegają pewne niedokładności w podziale na gatunki powinni uczyć się Teorii Ewolucji; tylko ci, którzy zainteresowani są Fizyką, powinni uczyć się Teorii Względności. Tylko ci; którzy są na tyle inteligentni, by pojąć, że dla społeczeństwa nie jest ważne, czy Bóg naprawdę istnieje, a tylko czy ludzie w Niego wierzą – powinni zajmować się tym problemem – albowiem przeciętny człowiek rozumuje prosto: „Boga niet – otca w mordu można!”. Tylko zawodowcom jest do czegokolwiek potrzebna znajomość Gramatyki: podejrzewam, że ani Szekspir, ani Homer w ogóle się jej nie uczyli – a przecież pisali!
5. Ludzie chcą wierzyć, chcą umieć odróżniać sosny, strzelać i majsterkować – Oświeceniowcy uczą ich pogardzać tymi zajęciami – i wlewają do szkół truciznę ateizacji i abstrakcji, potępienie dla wartości i konkretu.
6. Umiejętność operowania abstrakcją, niezależność myśli, chęć obalenia Autorytetu potrzebna jest tylko arystokracji ducha. Zwykli ludzie chcą mieć Autorytety, którym mogliby zawierzyć. A kto należy do tej arystokracji? – ten, kto chce się uczyć. A po czym poznać, czy ktoś chce się uczyć? – po tym, że pokonuje trudności. Np. zamiast ganiać po boisku udziela korepetycji uczniom szkoły podstawowej, by opłacić czesne w gimnazjum…
Szkoły muszą być płatne. O ich programie decydować muszą rodzice – i wolna konkurencja miedzy szkołami.
7. Jedne szkoły produkować będą techników, umiejących błyskawicznie i sprawnie zrealizować każdy pomysł, który wylęgnie się w głowach fantastów – a inne, zapewne nieliczne (bo kogo stać na uczenie rzeczy mało pożytecznych) produkować marzycieli, pogardzających przyziemnymi technikami. I jedni i drudzy są potrzebni! Niestety: i jednych i drugich mordujemy przymusowym pobytem we wspólnych szkołach.
Należy też skończyć z koedukacją; wszędzie w świecie lepsze wyniki osiągają szkoły dys-edukacyjne, potrafią z uczennic i uczniów wydobyć te zdolności, które są właściwe dla ich płci. Rodzice wrócą do systemów dys-edukcji z widoczną ulgą.
8. Ostatnim aktem obecnej administracji szkolnej powinno być przygotowanie szkół do prywatyzacji i decentralizaeji. W tym celu najkorzystniejsze jest rozdrobnienie. Zamiast sieci przedszkoli, odrywających dzieci od matek, czteroklasowe szkółki podstawowe po wsiach, zniszczone za p. Edwarda Gierka; wsie i osiedla stać na utrzymanie jednej nauczycielki – i rodzice zrobią to chętnie. Powinny one objąć dzieci w wieku 5-8 lat.
Uzupełnieniem wykształcenia podstawowego powinna być szkoła dla dzieci w wieku 9-12 lat. Dalej już dziećmi powinny zająć się zawodówki, technika, gimnazja i feminea – na początek też cztero-letnie, kończące się „małą maturą”. Absolwenci powinni iść albo do dwuletnich liceów, typu obecnej „szkoły pomaturalnej” lub też do odpowiedników colledgów, dających tytuł bakałarza (BA).
Po prywatyzacji, która powinna nastąpić możliwie szybko szkoły te, oczywiście odejdą od tych reguł: niektóre skrócą swój program do trzech – inne wydłużą do pięciu lat; ta reforma potrzebna jest po to tylko, by rozbić zakrzepły układ szkolny, by stworzyć bardziej elastyczny punkt wyjścia.
Istotą reformy jest zmiana podejścia do wiedzy. Zrozumienia, że wiedza jest narzędziem. Lewica, która z taką niechęcią godzi się na dawanie ludziom pistoletów – pod przymusem wyposaża ludzi w wiedzę, która jest od pistoletu znacznie niebezpieczniejsza! Wyposaża nie tylko tych, co są w stanie ja opanować – ale i tych, którzy tego nie umieją, wiedzą, że nie umieją – i NIE CHCĄ.
Co dalej? Prywatyzacja szkół umożliwi znacznie zmniejszenie podatków. Tak radykalna ich obniżka (oświata – to prawie ćwierć budżetu – a przecież budżet stanowią nie tylko podatki!!) spowoduje raptowny wzrost dochodów ludności – przy czym jest obojętne, w jakiej części nastąpi to poprzez spadek cen, a w jakiej poprzez wzrost zarobków (uwaga: sferze budżetowej trzeba będzie podnieść zarobki w takim samym procencie, w jakim wzrosną zarobki w reszcie gospodarki – co będzie zresztą trudne do obliczenia, gdyż zarobki są ukrywane – a poza tym zarobki w pieniądzu nie stanowią jedynego źródła dochodów obywateli).
Mając te pieniądze w kieszeni obywatele zaczną posyłać dzieci do prywatnych szkół, najprawdopodobniej powstających w tych samych budynkach szkolnych, co obecnie (ale niekoniecznie! Od czasu budowy niektórych zmieniło się, być może, zaludnienie okolicy – i optymalna lokalizacja jest inna; w dodatku wielkość szkół prawie zawsze NIE jest optymalna).
Jest rzeczą skądinąd ciekawą, że te same osoby, które godzą się na to, by mieszkanie było towarem (i nie obawiają się, że ludzie będą mieszkali pod mostami) – nie chcą się zgodzić na prywatyzację szkół – szermując argumentem, że „niektórych nie będzie stać na posyłanie dzieci do szkół”.
Najprawdopodobniej tak właśnie będzie – ale przecież dach nad głową jest – mimo wszystko – ważniejszy dla dziecka, niż szkoła! Prawdziwą przyczyną mentalnego oporu przed skasowaniem przymusu chodzenia do szkoły państwowej jest przekonanie intelektualistów, że powinni oni mieć kontrolę nad tym, czego uczone są – nie ich przecież – dzieci! Myśl, że rodzice mogliby uczyć dzieci czegoś, co oni nie uważają za słuszne (lub, np. w ogóle do szkoły nie posłać!) – jest totalitarystom (bo to jest totalitaryzm w klasycznej postaci!) tak obmierzła, że gotowi są oni doprowadzić do tego, że dzieci z głodu będą umierać – a do szkoły będą musiały chodzić (co, podobno, tej zimy w niektórych galicyjskich, zwłaszcza bieszczadzkich, szkołach już miało miejsce).
I dopóki nie wyzbędziemy się tego nawyku do totalitaryzmu – dopóty nie rozwiążemy problemu oświaty. Bo to idee rządzą Światem – a nie, wbrew złudzeniom marxistów, gospodarka!

Janusz Korwin Mikke

Podebrane ze strony: https://publicdisorder.wordpress.com/2011/06/23/u-progu-wolnosci-janusz-korwin-mikke-e-book/

Znane mi z książki “Historia według Korwina” Janusza Korwina Mikke, nabytej drogą kupna 😉

Uczeni vs. naukowcy.

Poniższy tekst znalazłem w akademikowym intranecie i się dzielam

[Przytoczoną wyżej informację Dox znalazł przed kilku laty w nowozelandzkim dwutygodniku polonijnym “Kraj” (z 11.12.1994 r.), podał ją uczony biolog, znany publicysta, od lat pracujący poza Polską, Roman Antoszewski. Wykładowca uniwersytecki, z temperamentu publicysta, z upodobań – zbieracz ciekawostek.]
Odkryto zdumiewającą rzecz

– Doktor Dox dzielił się z Antym swoim zdziwieniem.
– Zakłada się, że pracownik nauki odznaczać się powinien sześcioma cechami:
być obiektywny,
racjonalny w myśleniu,
mieć otwartą głowę,
wysoką inteligencję,
odznaczać się spójnością rozumowania
posiadać zdolność komunikowania się z innymi.
– To oczywiste – wtrącił zdziwiony Ant. – Do czego zmierzasz?
– Jak się okazało w toku pewnego badania,

92 % naukowców nie potrafiło zidentyfikować prostego eksperymentu, który NIE ROZWIĄŻE postawionego problemu;

Ponad 90 % nie potrafi wyróżnić eksperymentu prowadzącego skutecznie DO ROZWIĄZANIA problemu.

Nie jest to dobrym świadectwem racjonalności rozumowania czy inteligencji, przyznasz, przyjacielu.

Losowo wybrana grupa duchownych protestanckich, nie mających żadnych naukowych aspiracji i przygotowania, znacznie sprawniej rozwiązywała proste problemy wymagające zastosowania podstawowej matematyki, niż pracownicy nauki. Badania prowadzono na uniwersytecie stanowym w Pensylwanii.

Nie chcę wyjść na tendencyjnego gościa, ale pan Janusz Korwin Mikke stwierdził niegdyś w jednym ze swoich felietoników pisanych do tygodnika Angora napisał, że uczonego od naukowca odróżnia fakt, że uczony objaśnia nam jak dział świat a ten drugi robi w nauce, bądź jest pracownikiem nauki. Jakoś tako mi się to pamięta.

Perypetie informacji w Internecie

Znalazłem ja ciekawą rzecz i myślę, że warto przeczytać. Ta rzecz to Fundacji Panoptykon pod tytułem Perypetie informacji w Internecie. Przewodnik, a to link do werysyji w pliku pdf.

„Jeśli ty masz jabłko i ja mam jabłko, i wymienimy się tymi jabłkami, to wtedy ty i ja wciąż będziemy mieli po jednym jabłku. Ale jeśli ty masz pomysł i ja mam pomysł, i wymienimy się tymi pomysłami, to wtedy obaj będziemy mieli dwa pomysły.”

To cytat z cytatu z tegoż dzieła. Sam on w sobie mnie się podoba. Niech więc zachęca do przeczytania. Ponieważ autor tych słów z uwagi na popieranie takiego mało ciekawego pomysłu jak eugenika, pomimo całej swojej erudycji, dowcipu i oraz inteligencji zasługuje na zapomnienie. Podsumowując okazał się zbrodniarzem, głupcem, tchórzem, człekiem podłym, … lub wszystko na raz.

A teraz do rzeczy. Należy przeczytać!

Nacjonalizm wiadomo czym jest!

Dla tych co mają Facebooka pod tym→ adresem znajdą oni cytowany wpis.

Jako że mamy dziś rocznicę śmierci Romana Dmowskiego, wypadałoby przypomnieć, że nacjonalizm __rwą jest. Wniosek ten nasuwa się nieodparcie nawet wówczas, gdy nie zredukujemy go (nacjonalizmu) do łysych łbów, pałkarstwa i krematoriów, przyjmując definicję naukową, według której nacjonalizm oznacza przekonanie o prymacie narodu w hierarchii wartości doczesnych.
Rzecz w tym, że za nacjonalizmem nie stoją żadne rzeczowe racje, tylko subiektywne stany emocjonalne nacjonalistów. Dlatego każdą dyskusję ideową z nacjonalistą należy zaczynać od postawienia banalnego pytania: “Dlaczego naród jest taki ważny?” – i drążyć ku pognębieniu troglodyty: “No dalej, KURWO, dlaczego?! Skąd bierze się wartość tego, w imię czego żądasz od innych przymusowych ofiar z ich własności i życia?! ODPOWIADAJ!”.

Nieco bardziej oczytany nacjonaluch zacznie w tym momencie bąkać coś o “nędzy liberalizmu” i “atomistycznym indywidualizmie”, który ogołaca człowieka z jego “naturalnej wspólnotowości”. Tu pojawiają się jednak co najmniej dwa problemy. Po pierwsze, skoro ten indywidualizm jest taki nędzny, a wspólnota taka dobra i naturalna (z tym ostatnim się zgadzam), to dziwnym byłoby, gdyby wolni ludzie nie wybierali przynależności do niej dobrowolnie. Fakt, że nacjonalizm uzasadnia przemoc i jest przy jej użyciu (przede wszystkim za pomocą państwowego systemu edukacyjnego) narzucany, wiele mówi o jego istocie i o tym, jaki to on “naturalny”.

Po drugie, odwołanie się do argumentów filozofii komunitarystycznej (zwykły to robić polskie oczytane nacjonaluchy takie jak dr Wierzejski i maturzysta Bosak) uzasadnia wartość życia wspólnotowego, ale niekoniecznie wspólnoty narodowej. Stąd też problem uzasadnienia nacjonalizmu pozostaje nierozwiązany. Komunitaryzmem można w najlepszym razie uzasadnić patriotyzm – ale jak wyprowadzić z niego pogląd, że uczucia patriotyczne powinny mieć priorytet wobec uczuć rodzinnych czy nawet, powiedzmy, klubu golfowego (a to jest właśnie nacjonalizm)? Tego się nie da uzasadnić – nacjonaluch po prostu “tak czuje”. Branie swoich subiektywnych odczuć za obiektywne prawa etyki i przymusowe organizowanie innym życia według nich umiejscawia go na poziomie umysłowym rozkapryszonego kilkulatka, dla którego “dobry” jest ten, kto mu kadzi i daje cukierki, “zły” zaś ten, kto każe mu powściągać swoje zachcianki i dostosowywać się do porządku społecznego. Dzięki tym “złym” dziecko przekracza z czasem swój moralny solipsyzm i staje się pełnowartościowym członkiem zbiorowości. Nacjonalista nigdy nie pokonuje tego etapu: pozostaje do swojej śmierci przerośniętym, agresywnym, rozwydrzonym bachorem, z uporem maniaka prowadzącym swoją histeryczną rewoltę przeciwko rozumowi i społeczeństwu. Jej ofiary liczą się, tak jak ofiary komunizmu, w setkach milionów. Czas skończyć z tym szaleństwem.

Na zdjęciu: wybitny obrońca Okcydentu i pogromca nacjozjebów Erik von Kuehnelt-Leddihn i jego znakomita książka, w której demaskuje nacjonalistyczne zbrodnie i fałszywe pretensje do dziedzictwa naszej cywilizacji.


Co ciekawsze i mądrzejsze (moim zdaniem) komentarze:

Tymoteusz BarańskiFajny i zbornie napisany trolling, ale von Kuehnelt-Leddihn płakałby rzewnymi łzami, gdyby czytał sprowadzenie tej książki do tak infantylnej konstatacji. Jego krytyka nacjonalizmu nie sprowadza się do antytradycjonalistycznego i wulgarnego indywidualizmu, tylko polega na postrzeganiu nacjonalizmu jako rewolucyjnej próby budowy “sztucznej wspólnoty ludzi równych” w opozycji do wspólnot przednowoczesnych opartych na dawnym porządku. Also nie komunitaryzm, tylko kolektywizm jeśli już używać nomenklatury z tego dziełka.

Patryk Kifrynskihttp://twx.bloog.pl/id,5580880,title,Manipulacja… Mało osób zdaje sobie sprawę z zapaści semantycznej, jaką nam nasi okupanci zafundowali po wojnie. Dziś nacjonalizm jest stereotypem negatywnym. Jak to wyglądało przed wojną? Przed wojną w obiegu funkcjonowały trzy słowa do opisu uczuć do narodu i państwa:

1. Patriotyzm – miłość do własnego kraju.
Nie trzeba było być Polakiem, by być patriotą. Byli np. Żydzi patrioci Polski albo Niemiec (np. Einstein), czy też Polacy patrioci C.K. Austrii. Patriotów Unii Europejskiej jeszcze nie spotkałem.
2. Nacjonalizm – miłość do własnego narodu.
O tym Polacy powinni doskonale wiedzieć, gdyż przez 124 lata nie mieliśmy własnego państwa, a naród przetrwał, na dodatek się bardzo rozwijał. Również Żydzi nie mieli własnego państwa przez 2 tysiące lat, a przetrwali jako naród. Podobnie Grecy. Obecnie Kurdowie nie mają własnego państwa. Nie trzeba było być patriotą, by kochać swój naród.
3. Szowinizm – skrajna, wypaczona wersja nacjonalizmu, stawiająca swoją nację ponad innymi i gardząca innymi narodami.

Tutaj jasny przykład to szowinizm niemiecki vel hitlerowski, który tępił Żydów oraz narody słowiańskie, nazywający te narody podludźmi, zaś german nadludźmi.

Inny komentarz:
Jedną z największych tragedii w dziejach ludzkości i kulą w serce Okcydentu było wynalezienie państw narodowych. Oby gnidy za to odpowiedzialne (w tym przede wszystkim Robespierre) smażyły się w Piekle, o ile oczywiście ono jest. Niestety, kijem nie da się zawrócić Rubikonu, więc możemy co najwyżej pomstować na to, że stało się to, co się stało. I zwalczać wykwity narodowego podejścia do rzeczywistości nie łudząc się co do tego, że uda się zwalczyć nacjonalizm jako pewne zjawisko.
….

oraz kolejny komentarz:

Są narodowcy, którzy nie pasują do poniższego schematu. I jest ich mniejszość. Szkoda tych kilku porządnych chłopaków, którzy usiłują z tego ruchu wykręcić coś pożytecznego. Póki co, jest jak jest. I bekę ze zdecydowanej większości kadr, działaczy i sympatyków współczesnego polskiego nacjonalizmu można toczyć na kilku płaszczyznach. Poniższe trzy punkty to dopiero preludium.

1. Zaściankowość. Ale taka autentyczna, nie wydumana przez załogę z Czerskiej. Typowy polski nacjonalista jeżeli już czyta jakieś książki, to tylko takie z bardzo krótkiej listy. Ta lista to oczywiście historia polskiego ruchu narodowego. Po jakimś czasie taki osobnik staje się ekspertem właśnie w tej działce. Zna każdego nacjonalistę, każdy magazyn narodowy, każdy postulat. Wie, kto pił wódkę z Dmowskim, kto dał w mordę Piaseckiemu i co na śniadanie zwykł jadać Rybarski. Czyli wie dosłownie wszystko o zupełnie niczym. Niby fajnie, ale Wielka Gra już jest zdjęta z anteny i sens przeczytania wszystkiego z dziedziny, która ma dość luźny związek z obecnymi realiami świata, jest przez to trochę bez sensu. To zaściankowe oczytanie, przypominające wiedzę o telenoweli „Klan”, praktycznie zawsze idzie w parze z totalną niewiedzą o wszystkim innym, co nie jest historią ruchu narodowego. Potem rodzą się takie kwiatki jak uznanie dla prof. Kieżuna i tęsknota za państwem gospodarczo zbudowanym jak PRL. A są i bardziej rakotwórcze przypadki.

2. Prymitywizm. To akurat widać od razu. Bo po mordach. Typowy polski nacjonalista to Seba z osiedla, który kocha swój klub piłkarski, miłość wyrażając darciem ryja na meczu. Nie ma się rzecz jasna czemu dziwić. Żyjemy bowiem w kraju przeoranym przez walec ze wschodu, z wykorzenionymi masami i krótko po wielkich migracjach. Chłopi pańszczyźniani zupełnie niedawno wygnani z czworaków do blokowisk muszą coś wyznawać. Futbol i nacjonalizm pasują do tego idealnie. Piłka jest okrągła a idee są dwie. Kosztem tego, że większość nacjonalistów to właśnie takie Seby, jest zupełne spłycenie narodowego przekazu. W międzywojennej Polsce też większość obywateli (i co za tym idzie, większość narodowców) z trudem liczyła do dwudziestu. Zupełnie tak jak dzisiaj. Ale jednocześnie była jakaś elita. W ruchu narodowym tamtych lat też. Teraz za to mamy Sebów, ale nie mamy już Heydlów.

3. Życiowe przegraństwo. Ładnie nazwane „byciem przedstawicielem grupy wykluczonej społecznie”. To akurat mocno wiąże się z poprzednim punktem. Jeśli mieszkasz w Koszalinie i możesz co najwyżej zapłodnić Karynę (dla Narodu), zarobić 1500zł w Biedrze u portugalskiego neoliberała i w sobotę iść na mecz, to prawie na pewno będziesz nacjolem. Jakoś trzeba sobie powetować zmarnowany los. Winni są oczywiście wszyscy. Ale nigdy winien nie jest narodowiec, choćby i siedział na dupie po całych dniach i nic nie robił konstruktywnego ze swoim życiem. No ale jakoś musi sam sobie udowodnić, że to nie jego wina, że Karyna nie ma na mleko dla dziecka. Podpina się więc pod ideę Wielkiej Polski, która na pewno będzie, wystarczy tylko jeszcze więcej piro zrobić na meczu, zalajkować jeszcze kilka profili fejsbukowych ze zdjęciami Inki i od tego na pewno wyrośnie nam Polska od morza do morza.

 

 

 

 

Przekładaniec 2

http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2012/06/09/zamiast-subotnika/

Przekładaniec 2
(pamięci Stanisława Lema)

– No co pan, panie mecenasie! – zdenerwowany klient poderwał się z fotela i krążył po moim gabinecie, stawiając długie kroki. – Przyszedłem, żeby mi pan coś doradził, a nie namawiał do ustępstw…

– Panie Jankosky − powiedziałem uspokajająco − zdecydowanie pana nie namawiam do ustępstw. Zwróciłem tylko uwagę, że pomyślał pan o mnie odrobinę za późno. Gdyby przyszedł pan w chwili zawierania umowy ze swoim koncernem, a nie dopiero teraz…

–Oj tak, tak – machnął ze złością ręką, ucinając, jak zwykle robią to ludzie przyłapani na fatalnej w skutkach niefrasobliwości. – Zawaliłem sprawę, mecenasie. Ale kto w takiej sytuacji myśli, co będzie kiedyś…

– A powinno się. Ale, oczywiście, teraz nie ma już o czym mówić. Pański dotychczasowy pracodawca dysponuje podpisanym przez pana zobowiązaniem, że nie porzuci pan pracy przed spłaceniem kosztów operacji usprawnienia swoich narządów wewnętrznych. W przeciwnym razie będzie pan musiał zwrócić zainwestowane w pana przez firmę nakłady, wraz z odsetkami, oraz zwrócić posiadane narządy…

– Zwrócić! Jak to, mam im zwracać moją własną wątrobę!?

– W tym właśnie sęk, panie Jankosky, że prawnie rzecz biorąc, nie jest to pańska wątroba. A mówiąc ściślej, jest pańska w 95 procentach, ale te pozostałem 5 procent, czyli regulujące jej funkcjonowanie implanty, pozostają powierzoną panu w użytkowanie własnością pracowniczego programu medycznego pańskiego koncernu, i będzie tak jeszcze przez najbliższe, chwileczkę… dwadzieścia trzy lata. O ile oczywiście firma nie przesunie pana teraz na gorzej płatne stanowisko. Ale to innego rodzaju sprawa, choć, naturalnie, mogę polecić wyspecjalizowaną kancelarię…

– Właśnie o to chodzi, że chcą mnie przesunąć. Właśnie dlatego sondowałem, na co mógłbym liczyć u konkurencji. Myślałem, że w cywilizowanym świecie prawo zabrania niewolnictwa…

– Oczywiście, że zabrania. I nawet zabrania, od czasu głośnej sprawy Merkedy vs. CocoOil.Co sprzed siedemnastu lat wiązania zobowiązań natury cywilnoprawnej z finansowaniem zabiegów ratujących życie i zdrowie.

– Znakomicie! – ucieszył się. – A więc umowa, którą mi podłożyli, była bezprawna!

– Niestety, nie. Niepotrzebnie zgodził się pan wtedy połączyć operację ze wszczepieniem wkładek stymulacyjnych w nadnerczach.

– Niepotrzebnie? – nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. –To nie wie pan, mecenasie, jaki to daje wigor i chęć do życia, jak zmienia samopoczucie?

– Zmienia także kwalifikację prawną, z zabiegu leczniczego na służący usprawnieniu organizmu ponad normy fizjologiczne przewidziane w standardach Światowej Organizacji Zdrowia.

– Powiedzieli mi wtedy, że nasz kooperant medyczny ma akurat taka promocję…

– Odradzam tę linię. Udowodnienie, że został pan wprowadzony w błąd i zgodził się na fizjoakcelerację w nieświadomości jest praktycznie niemożliwe. I tak dobrze, że nie dał pan sobie wszczepić wspomagania wzwodu.

– U nas – wyjaśnił z nutą żalu w głosie – oferowali to tylko od kierownika samodzielnego zespołu decyzyjnego wzwyż.

–To miał pan szczęście. Nie słyszał pan o tym kruczku, że prawidłowe działanie wspomagania wymaga regularnego podawania protohormonu? Oczywiście, można mutować gruczoły, które produkują go same, ale takich firmy nie chcą finansować. W praktyce skutek jest taki: nie zapracujesz, nie będziesz mógł… no, wie pan. Naprawdę pan o tym nie wiedział?

To go wyraźnie poruszyło.

– To dranie… Świństwo, zwykłe świństwo.

– No cóż, nie ogląda pan holowizji? Gdyby bogate firmy nie sponsorowały nowoczesnych zabiegów medycznych, byłyby one dla większości ludzi zupełnie niedostępne. Teoretycznie, medycyna mogłaby zapewnić nam wszystkim nieśmiertelność, ale kto by za to zapłacił? Przecież nie Międzynarodowy Fundusz Zdrowia?

– Tak, wiem. Ale czasem mam wrażenie, że tym z holowizji musieli za to całe gadanie zafundować sporo implantów i syntetycznych gruczołów. Zachowują się jak wynajęci adwo… o, pardon, mecenasie…

– Ależ co pan robi!? Proszę to natychmiast schować!

Rozejrzał się stropiony, niepewnie wyciągając ku mnie paczkę papierosów…

– Przepraszam… Może pan? Czy…

– Absolutnie nie! Mam neurobuster, bez tego nie mógłbym zachować licencji na czynne uprawianie zawodu po ukończeniu dziewięćdziesiątego roku życia…

– Przepraszam. Nie wiedziałem, że to szkodzi…

– Wcale nie szkodzi. Nowa generacja wspomaganych płuc radzi sobie z nikotyną równie łatwo, jak dioksynami czy innymi zanieczyszczeniami przemysłowymi, ale przepisy nie nadążają. Gdyby mój buster wykrył i doniósł towarzystwu asekuracyjnemu, że narażam się na bierne palenie, oznaczałoby to natychmiastową podwyżkę mojej składki zdrowotnej. Dziwię się, prawdę mówiąc, że pan pozwala sobie, i to w sytuacji konfliktu z pracodawcą…

– A, owszem! – uśmiechnął się szeroko. – Przynajmniej tyle mojego. Palę, piję alkohol, a jak mam czas jechać do biedniejszej dzielnicy, to nawet zdarza mi się zjeść prawdziwe, tłuste mięso… Smażone! Firma może mi obciąć pensję, ale składkę za mnie płacić musi, mogą najwyżej zgrzytać zębami. Tego z kolei oni nie dopatrzyli.

Dobrze, że to powiedział – pomyślałem sobie. Skoro tak, nie mam powodu cię żałować, dogadzający sobie łobuzie. Ale, oczywiście, nie dałem po sobie nic poznać.

– Musi być jakiś sposób, żeby im się wyrwać. Przecież biedni ludzie też się leczą…

– Naturalnie, sposobów jest wiele. Po to właśnie jestem, żebyśmy znaleźli odpowiedni do pańskiej sytuacji.

– Na przykład, jakiś kontrakt sponsorowany?

– O, na to bym nie liczył. Koncerny już nie wydają na reklamę tyle, co dawniej. Sprawa dotyczy tylko wielkich gwiazd. Lali Bei, tej diwie holowizji, jedna firma sfinansowała ostatnio rekonstrukcję figury i wymianę skóry, w zamian za co przez dwanaście godzin na dobę pojawiają się na niej reklamowe napisy. Ale mówi się, że mają kłopoty ze sprzedaniem tych reklam i nie są zadowoleni z interesu. Personal advertising już się opatrzył. Niektóre firmy skłonne są jeszcze inwestować w golemów, ale to też oferowane jest raczej w wąskim zakresie, ludziom, hm… o pewnych talentach i zdolnościach.

– Golemów? Myśli pan, mecenasie, o tych przełącznikach, które na kilka godzin dziennie poddają implantowanego kontroli sponsora?

– Dziennie, tygodniowo, zależnie od umowy. Prości ludzie często to sobie chwalą, bo ten czas jest usuwany z ich pamięci i w zamian firma wpisuje im coś innego. Zazwyczaj przechodzone w rozrywce encefaloskany, niekiedy zresztą oryginalne… W każdym razie, rzeczy dużo bardziej atrakcyjne, niż kiedykolwiek ci ludzie mogliby przeżyć naprawdę. Dla wielu z nich uzyskanie wspomnienia paru godzin spędzonych z taką Lalą Bei na egzotycznych wyspach samo w sobie warte jest podpisania cyrografu z każdym koncernem.

– Tak, słyszałem. Zawsze mnie to zdumiewało, że inwestowanie w takich ludzi może się komuś opłacać.

– Haczyk jest w tym, że odpowiedzialność prawną za wszystko, co w tym czasie zrobił, ponosi na mocy standardowej umowy nosiciel implantu.

– Hm, rozumiem. I to jest legalne?

– Prawdę mówiąc, można się o to spierać. Ale takich ludzi, jakich się na tej zasadzie implantuje, nie stać na adwokata, który mógłby taki spór podjąć. Zresztą, co tu mówić o biedocie, słyszał pan o tym rozwiedzionym milionerze, który zafundował swojej byłej żonie operację? Lekkomyślnie przyjęła prezent nie doczytawszy umowy, a okazało się, że, owszem, przywrócono jej zdrowie, ale na życzenie byłego męża nabrała wstrętu do mężczyzn, i jeszcze zmuszona jest każdej nocy śnić zaprogramowane przez niego sny. Wymyślna zemsta, ale, niestety, całkowicie zgodna z prawem. Przy życiowo ważnych decyzjach nie wolno zaniedbywać fachowej konsultacji prawnika.

– No właśnie, panie mecenasie. Tak miło się rozmawia, ale z tego wszystkiego…

Usiadł wreszcie ponownie na fotelu. Pokiwałem głową, milcząc przez chwilę, aby nie pomyślał sobie, że sprawa jest zbyt łatwa, i w końcu powiedziałem uspokajająco:

– Proszę być dobrej myśli. Sprawa rokuje doskonale. Jako pański pełnomocnik mogę występować w pańskim imieniu i bez narażania pana na posądzenie o nielojalność wobec firmy, negocjować warunki, na których pański dotychczasowy pracodawca byłby gotów polubownie odstąpić swoje roszczenia wobec pańskiej osoby… to jest, wobec dóbr zawartych w pańskiej osobie, pańskiemu ewentualnemu nowemu pracodawcy. Mam w tych sprawach pewne doświadczenie.

– Polecano mi pana, mecenasie.

– Miło mi słyszeć. Sądzę, że jeśli w grę nie wchodzą jakieś osobiste konflikty, możemy liczyć na konkretne ustalenia w ciągu kilku miesięcy.

– Ależ gdzie tam konflikty! Nie znam w ogóle tych ludzi ani oni mnie, to wszystko po prostu zwykła biurokracja!

Ludzie są niepoprawni, myślałem sobie, patrząc, jak ochoczo podpisuje moje pełnomocnictwo. Gotów go byłem uprzedzić lojalnie o kompromisach, jakie będzie musiał zawrzeć ze sponsorami swoich narządów wewnętrznych, ale nawet o to nie spytał. Pewnie tak samo bez pytań podpisywał przed laty umowę ze swoim pracodawcą.

Pożegnałem go uprzejmie i poprosiłem sekretarkę, by jeszcze przez kilka minut nie przytrzymała następnego gościa. Po każdej rozmowie staram się poświęcić kilka minut na relaks, to bardzo dobrze robi mi na buster. No cóż, pomyślałem, skoro o nic nie pytał, to spróbujemy zacząć od negocjacji z NetKillerem. Są dość bezwzględni w egzekwowaniu zobowiązań od nosicieli, ale mogę u nich liczyć na największą prowizję.

Bo jeśli chodzi o mnie, panie Jankosky, to zamierzam pożyć jeszcze w dobrym zdrowiu i pełnej sprawności co najmniej sto lat. A to znaczy, niestety, że muszę znaleźć frajerów, którzy mi to sfinansują.

o Januszu Korwin Mikke znów piszą – mądrze …

Cytuję, znów, facebukowy profil Gówno Prawda 2.0.

“Wielu z was Korwę uwielbia, wielu szczerze nienawidzi. Obie grupy staram się zrozumieć, ale jest jedna rzecz którą będę u niego zawsze prospował jak szalony, choć niestety na ten temat kuce rzadko się wypowiadają, dryfując w stronę bardziej liberalną, a mniej konserwatywną.
Mianowicie, Korwin często używa retoryki, że socjalizm jest zły, ale nie dlatego że zabiera pieniądze. Że pieniądze najważniejsze nie są, ważniejsze jest to, co ten system robi z człowiekiem.

I te dwa zdania powinny być podstawą waszej patologicznej nienawiści do wszystkiego co socjalistyczne.
Doskonale pisał o tym kilkadziesiąt lat przed Korwinem Russell Kirk. Zauważył on, że “Odwieczne pragnienie mężnych ludzi, aby odważnie walczyć w bitwie życia, aby stawić czoło przeciwnościom losu i złu, ustępuje przed zauroczeniem wygodami doczesnymi.” Że odpowiedzialność za zapewnienie dobrobytu rodzinie przejęło państwo. Że to wszystko degraduje nas moralnie. Że trzeba przypomnieć człowiekowi o takich cnotach jak honor i godność, trzeba przywrócić mu odpowiedzialność za własny los i potwierdzić ich prawo do własności.

Jak do władzy dojdzie jakiś socjalista i jakimś cudem uda mu się sprawić że będziecie mieli kasę, to wspomnijcie te słowa. Bez podwyżki w wysokości paru stów miesięcznie da się przeżyć. Bez poczucia rozumu i godności człowieka już nie. A przynajmniej nie da się sobie spojrzeć w lustro, bo wtedy się zrozumie o czym mówi korwa, kiedy ma na myśli ustrój niewolniczy.

Dlatego teraz, drodzy czytelnicy moich nędznych wypocin, obojętnie czy jesteście korwinistami, czy nie, zapamiętajcie dlaczego socjalizm tak parszywy jest.
[pm]”

a użytkownik Dariusz Tondys tegoż F dopisuje w komentarzach: “Ja od 27 lat mieszkam w Danii, kraju typowo socjalistycznym i opiekunczym. To co widze na co dzien jest przerazajace. To juz jest faszystowski kraj w stylu orwelowskim. Obyscie w Polsce nigdy do tego nie doszli

“rumuni” …

O tym jak bardzo krzywdzący jest dla Rumunów określanie Romów, także tych z Rumunii, tym mianem miałem okazję się kilka razy przekonać.  Oto cytat z komentarza z Dżomonstra, jednego z użytkowników. Wart pokazania w całości: c2nnib2l – Superbojownik, pod artykułem Jak Rumuni sprawdzają rury? pisze:

jak Rumunia weszła do EU to kupiłem tam sobie ziemie nad morzem czarnym z jakąś rozwalającą się chata i chlewem na tyłach chaty… achhh tania była w cholerę wiec pomyślałem czemu nie ? Mam akurat koleżankę Rumunkę co prowadzi myjnie samochodowa pod Londynem (bardzo fajna i ogarnieta dziewczyna swoja droga) i mnie to dego namówiła…z pewnoscia za jakies 5 lat bedzie z tego procent, pomyslalem. By dokonczyc zakupu bo wiaze sie to z otwarciem tam firmy polecialem do Rumuni for the 1st time. Spedzilem 3 dni w Bukareszcie a potem 2 tygodnie w malej wiosce w ktorej kupilem ziemie praktycznie nad samym morzem. Moje przezycia w skrocie byly nastepujace…
Rumunia przypomina Polske z czasow PRL-u z malymi przeswitami cywilizacji.
Rumuni (prawdziwi sa glownie biali) nie sniadzi ala sand niggers….Prawdziwi Rumuni nienawidza Romow, sa nawet miejscami powolane policje obywatelskie ktorzy niczym gestapo biegaja bezkarnie i paluja Romów ktorych Rumuni trzymaja prawie ze w gettach lub na obrzezach miast.
Rumunska kuchnia przypomina bardzo Polska…. jak o tym poczytalem dowiedzialem sie ze Polska Kuchnia wlasciwie bazuje na Rumunskiej. Bigosy, zrazy, oscypki, golabki Pochodza z RUMUNI… i to wcale nie sa czysto Polskie potrawy . Oni kochaja Kapuste i Cebule serio… chyba bardziej niz Polacy
Jak poczytalem wiecej to dowiedzialem sie ze Polscy gorale z naciskiem na tych z okolic Zywca pochodza z tej czesci swiata, przywedrowali do Polski szlakiem karpat “Wolosi” gorale to nie polacy to w duzej mierze Rumuni
Rumunki sa bardzo ladne… co widac na zdjeciu powyzej.
Rumunia jest dosc Tania (fajki, alkohol prostytutki, hotele, zarcie)
Korupcja w Rumuni przypomina ta z PRL-u w kazdym urzedzie mozna cos zalatwic przynoszac Kawe, Czekolade, wodke miejscami nawet mieso. Widzialem jak koles zalatwial cos oferuja pol swianiaka. (i zalatwil ^^)
Rumuni maja bardzo ostra odmiane Disco Polo
w malych gettach romskich trzeba miec pozwolenie od Romskiego szefa gangu na zakup samochodu typu mercedes albo bmw jezeli jest czarny bo sa one przypisane tylko do Roskich gangow (tak slyszalem chociaz nie wiem czy to prawda)
Ogolnie to kraj mozliwosci 🙂 dobre miejsce by robic biznes bo to rynek glodny zachodu
jezeli chodzi jednak o wakacje w skali od 1 do 10sieciu daje im 4

I tyle w temacie pogardy i wyższości gatunkowej większości Polaków.

o Polsce, Polkach i emigrowaniu …

z cyklu “cza się szanować”

U posła Kongresu Nowej Prawicy Przemysława Wiplera zostało opublikowane takie coś. Takie coś od Gówno Prawda 2.0. Cytuję w całości a lekturę polecam (dla pozostałych – postaram się streścić). Dodatkowe formatowanie moje.

Trochę potułałem się na emigracji zanim ukończyłem studia i doszedłem do zarządzania małymi przedsięwzięciami. Mnóstwo intensywnych, jakże często smutnych wspomnień.
Holandia, 2004 rok zaraz po akcesji w UE.
Szukaliśmy od rana dom po domu pracy, po prostu pukając do drzwi i pytając holenderskich rolników o jakąkolwiek pracę. Była 8 rano. Raz po raz jakiś gospodarz otwierając zagaił po angielsku “Polacy? Nie dość, że wasi rodacy obudzili mnie o 7, to jeszcze jesteście dziesiątą grupą pytającą o to samo”. W końcu znaleźliśmy. Ciężka praca na plantacji jabłek i gruszek, po 14, 16 godzin. 3 miesiące, bez dni wolnych. We wrześniu start ok. 5 rano. Nad ranem przymrozki, surowy klimat Morza Północnego, jabłka zamarznięte niczym kule śniegowe. Pilnowano nas byśmy nie robili przestojów. Gdy tylko można było, ogrzewanie rąk o rurę wydechową ciągnika.. cokolwiek. W końcu odmrożone palce, ryzyko amputacji. Do dziś ich końce są lekko czerwone, podatne na temperaturę, mało w nich czucia zostało. Myśl o kupnie komputera, fajnych ubrań i prezencie dla Matki dodawała siły.
Pamiętam cały region wypełniony Polakami. Pracującymi niewolniczo. Niektórzy, tak jak my, za 7 euro/h. Nieźle. Inni za 4 euro. Już gorzej. Bez dni przerw. Niektórzy byli tam już po pół roku, inni rok. Zaoszczędzone pieniądze wysyłali do domów. Spali w namiotach, w wykopanych leśnych ziemiankach po niemieckiej stronie granicy (w Holandii zakaz dzikich noclegów i brak lasów). Wszyscy pili. Panowało skundlenie. Poczucie bycia kimś gorszym niż lokalni. Ludziom odpierdalało z przepracowania i z monotonii. Obozy Polaków podzielone, toczące wojny podjazdowe, robiące sobie najgorsze świństwa. W nocy dało się usłyszeć szloch młodych chłopców po 18 lat, podświetlali sobie latarkami zdjęcia rodziców, lub dziewczyn zostawionych w Polsce, gdy myśleli że reszta już śpi. Spaliśmy przez 2 miesiące w ciasnym pomieszczeniu zrobionym ze ścian z dykty. W magazynie-chłodni. 14 osób w malutkim pokoju, leżeliśmy karimata w karimatę, śpiwór w śpiwór. Z uchodźcami z Czeczenii. I my. Polacy. Wielu bardzo szybko podłapało syndrom niewolnika. Totalne poddaństwo wobec pracodawcy. Z rozrywek tylko wódka. Bójki. Kłótnie. W niedzielę nowi znajomi zabrali mnie “na imprezę” po niemieckiej stronie granicy. Był to parking na którym w samochodach mieszkali Polacy. Niektórzy w polonezach. Po 6, 9, 12 miesięcy.
Czego nie przepili to wysyłali do domów. Wielu postradało rozum od samotności, frustracji, pracy i wódki. Libacje, bójki, czasem jak słyszałem ktoś zginął. Niemiecka policja nigdy tam nie zajeżdżała, mieli gdzieś to imigracyjne wschodnioeuropejskie getto przy autostradzie.

Szwecja 2006.
Prom Świnoujście-Ystad linie Polferries. Kontenerowce przerobione na promy pasażerskie. Polacy i Szwedzi. Szwedzi w kajutach. Weseli, bogaci, spędzali czas w barze, w kinie, w kasynie.
I setki Polaków. Bez kajut. Śpiący na korytarzach, w kotłowni gdzie był zakaz wstępu, na schodach. Matki z małymi dziećmi śpiące na korytarzach. Nie cyganie. Polki. Pijani Szwedzi pozujący na tym tle. Robiący sobie zdjęcia z tłem Polaków śpiących na podłodze. Tak jak się robi głupie foty w ZOO na tle makaków.
I Szwecja. Znów to samo. Noclegi pod namiotami. Żywność – pasztety i paprykarze z puszek, z chlebem. Jeżdżenie od wioski do wioski. Pukanie do drzwi. “We are students from Poland, we can do everything, every kind of job, please call us if you need anything”
I znów to samo “jesteście ósmymi Polakami szukającymi dziś pracy! Dajcie mi spokój”.
Co ciekawe, często w tych domach miejscowych rolników były ładne, zadbane, 30letnie Polki. W roli importowanych ze Szczecina, Koszalina i okolic żon, kur domowych..
Pierwsza praca znaleziona. Wyrywanie chwastów na plantacji
buraków. Ostre osty gęsto porastające pole, poranione, bolące dłonie. A obok ferma świń. Cuchnie jak w wychodku szatana. Gospodarz obiecał: miejsce na nocleg, wyżywienie, prysznic.
Okazał się niezłym zgrywusem. Nocleg – gruzowisko obok fermy świń. Spaliśmy u sąsiada pod czereśnią, tam chociaż nie śmierdziało. Wyżywienie – chłop zwoził przeterminowane pieczywo z okolicznych piekarni, gdzie taka prasa zgniatała to na potrzeby świń. Kazał nam z tego dołu sobie coś wybrać.. Z trudem powstrzymałem kumpla przed spuszczeniem mu wpierdolu. Wizja spędzenia wakacji w szwedzkim pierdlu zamiast zarobienia na wydatki – kiepska. Oczywiście nie muszę chyba dodawać, że zrezygnowaliśmy z tej “kolacji”. Co z tym prysznicem, zapytałem. Przyniósł skurwiel ręczny spryskiwacz na pestycydy do roślin. Mówi – wymyjcie, jeden niech pryska wodą, drugi się myje. I znów musiałem powstrzymywać kolegę, utalentowanego zapaśnika, przed spuszczeniem mu wpierdolu. Pieniądze nam się kończą, musimy szukać dalej, jeszcze tylko jutro, zgarniemy kasę i spadamy dalej. Po kolejnym dniu pracy oznajmiliśmy że to koniec. Dawaj wypłatę i jedziemy. Szwed, świński blondyn, zaczął ściemniać, że wypłata to raz w miesiącu i że nam wyśle. Mówię mu, masz godzinę na wypłatę, inaczej przebijemy ci wszystkie opony w nowym john deere (ciągnik warty tyle co lamborghini), spalimy chlew a świnie będziesz sobie szukał stąd aż do Ystad. Pomogło. Wypłacił od razu.
Potem pracowaliśmy na czarno na budowie kanału Malmoe – Kopenhaga pod Morzem Czarnym.

Dania 2007.
Plantacje truskawek. Polacy, Litwini i Kurdowie. Polaków traktowano
najgorzej. Litwinów też próbowano, ale po 1szym dniu gdy Duńczyk zeszmacił jednego z nich, reszta solidarnie opuściła pole. Polacy odwrotnie. Zero reakcji gdy jednemu z nich działa się niesprawiedliwość. Byłem tam renegatem. Trzymałem się z …. Kurdami. Zabierali mnie z sobą autami, odwozili na pole namiotowe. Częstowali tym co ugotowały im ich kobiety. Fanatycznie muzułmańscy, nieobliczalni, kłótnie często kończyły się wymachiwaniem nożami. Polacy… wożeni na pola furgonetkami do przewozu świń. Auta wypełnione do granic. Ścisk, ukrop, ciemno, nic nie widać. Auto co chwile skacze po wybojach, skaczą i Polacy w środku. Ja za nimi z Kurdami autem. Przykro, serce płacze. Duńczyk opłacał jakiegoś pseudokucharza, który gotował nam podrzędne jedzenie, potrącając za to z wypłat spore sumy. Nie dało się inaczej, pracy było tyle że brak czasu na zakupy czy samodzielne wyżywienie. Gdy szef dla żartu mieszał gotujące się kartofle szczotką do czyszczenia kibla opierdoliłem go i powiedziałem że odtąd nie jem tego syfu. Reszta Polaków …. piekielnie na mnie wściekła. Boją się, że przeze mnie stracą pracę, albo wyżywienie, że wrócą do Polski a ich rodziny nie będą miały co jeść. Pełna desperacja. Jeden, były zomowiec z Kielc a potem snajper w Bośni, stary wredny ch*j grozi że mnie w nocy ukatrupi i zakopie pod stodołą za wychylanie się. Litwini traktowani dość godnie odkąd szefu zobaczył że trzymają się razem. Kurdowie najgodniej, Duńczyk wyraźnie się ich obawia, nadskakuje im.
Koniec sezonu. I wyjazd do Kopenhagi. 3 tygodnie szukania pracy. Nocowanie u przypadkowo poznanych polskich budowlańców. A czasem w parku na przedmieściach, dopóki nie znalazłem pracy przez agencję. W agencji niezłe jaja. Chętnych do pracy o wiele więcej niż pracy. Murzyni, Chińczycy, mnóstwo Polek i Polaków. Studentki z Łodzi sypiające z obrzydliwym Duńczykiem śniadej karnacji o chropowatej, dziurawej jak po ospie paskudnej twarzy w zamian za pracę. Dostały ją. Szorowanie kibli na stadionie FC Kopenhaga 100 koron/godzinę.
Znalazłem pracę na muzułmańskich przedmieściach. Mieszkałem w muzułmańskiej dzielnicy Norrebro. Ciekawe obserwacje. Raz w nocnym spotykam zakrwawionego blond nastolatka. Pytam się, co mu jest. A on że nic takiego. Że jest ostatnim białym na podwórku i że codziennie musi się bić. Dziarsko mówi, że się nie da. Pyta czy w Polsce są murzyni. Ja na to, że prawie nie ma. On na to, że jak się dorobi to wyjedzie do Polski.
Pierwsza mała stabilizacja. Praca – nocny rozładunek tirów. Piekielnie ciężka. Nadzorcy pilnują by wszystko szło bardzo szybko. Pracujesz jak robot, w pocie czoła. Codziennie komuś siada kręgosłup, rotacja w pracy ogromna. Pakunki bardzo ciężkie. Np. części do silników czołgów. Wszystko dźwigasz ręcznie a jak nie dajesz rady wołasz kolegę i tak dźwigasz. Przynajmniej weekendy wolne, stawki wysokie – 60 zł/h. Za dnia zwiedzanie pięknego miasta, siłownia, do której po drodze 2 burdele. Klientela egzotyczna. Mężczyźni w turbanach, Arabowie, Sikhowie… któregoś razu przechodząc znów obok uchylają się drzwi i widzę, słyszę gromadę dziewcząt, “pracownic”. Zaraz zaraz…. brzmi znajomo… kurwa, wszystkie mówią po polsku. Kolejny cios w dumę patrioty. Serce Ci krwawi po raz tysięczny. Myślisz sobie, naród umęczony… gdybym miał jakąkolwiek szansę żeby zmienić coś na lepsze… żeby tak nie musiało się dziać z naszym narodem.. totalna poniewierka, skurwienie…niewolnictwo.. wyzucie z godności. W takiej chwili marzysz o władzy i o byciu politykiem.

Wszystko to zaledwie cząstki moich doświadczeń, obserwacji, przeżyć. Bardzo żywe cząstki. I teraz ktoś, kto miał wszelkie narzędzia, żeby ulżyć swojemu narodowi, 7 lat na to, pełnię władzy..
“TERAZ TO KURWA 7 ZŁOTYCH ZA PALIWO MOŻE BYĆ BUEHEHEHE”
A miliony poniewierają się dalej. Tysiące popełniają samobójstwa. Burdele zachodnie wypełnione Polkami, farmy Polakami. Na Pekaesie każdego dnia do Londynu odjeżdża autokar wypełniony po brzegi. Dramatyczny niż demograficzny. Ludzie nie mają siły, ani czasu użerając się z codziennością na opiekowanie się małymi dziećmi. Miasta jak Bytom, Sosnowiec, Łódź, Wałbrzych. Szczęściarze mający pracę za 1400/m-c na rękę. Bieda rodzi patologię. Skłócony, skundlony, odarty z marzeń o normalności Naród, myślący że przy tych cenach 3000/m-c i kredyt na ciasne mieszkanko którego metraż zniechęca do płodzenia dzieci – są sukcesem. Że wakacje w Grecji raz w roku, plazma na ścianie, ajfon w kieszeni to światowe życie.
Oni widzą skansen, my widzimy krainę rodzącą najlepszych programistów, najodważniejszych żołnierzy, najpiękniejsze dziewczyny. Z wielką historią. Dawną, zapomnianą dumą. Z pięknymi lasami, górami i ukochanym Bałtykiem.
Kurwa… jak ktoś ukradnie telefon trafia do aresztu. Minimum 3 miesiące. Co powinno się zrobić politykom którzy mogąc bardzo wiele, nie robią nic dobrego, a jedynie handlują własnym narodem i jego marnym dobytkiem, okradając nie jeden telefon a 10 milionów mieszkań 40 milionów ludzi..?

drago

I dalsza część
Wielu, wybaczcie za dosadność, jełopów nie zrozumiało mojego emigracyjnego tekstu Ja ze swojej perspektywy odbieram emigracyjne wojaże jako mające bardzo pozytywny wpływ, mimo wszystko. Ale nie ukrywam, zawsze miałem wybór, mogłem wrócić do kraju, iść na studia, zarabiałem na własne wydatki a nie na przeżycie, dla wielu tam to był luksus. Jestem typem kogoś kto odnajdzie się w każdych warunkach. Wojaże dały mi dużo dobrego, spojrzenie na Polskę z oddali jakiego nie nabierzemy na wakacyjnych urlopach itp.
Trening wytrwałości, zaradności, pokonywanie trudów, bogate obserwacje zachodnich społeczeństw, szlifowanie języka. Inaczej gdy się do takiej Kopenhagi przyjeżdża na weekend a inaczej gdy nią oddychasz, jedziesz do pracy kopenhaskim metrem, szlajasz się po nocy, odkrywasz zakamarki znane tylko lokalsom, wybierasz rankiem w arabskiej dzielnicy przyprawy na obiad itd , obserwujesz życie codzienne mieszkańców
W Holandii przyjaźniłem się z Saidem, czeczeńskim byłym mistrzem armii związku radzieckiego w zapasach, przeszlachetnym człowiekiem który 4 miesiące w roku zarabiał na wegetację, a 8 miesięcy wysyłał wszystkie zarobione pieniądze do swojej wioski w której nie przeżył mu nikt bliski, a on i tak wysyła jej mieszkańcom rok w rok tysiące euro.
W Danii mieszkałem miesiąc w przeurokliwym nadmorskim kurorcie Koge, robiąc sobie przerwę od pracy i codziennie plażując, zwiedzając Zelandię itd. poza tym byłem ulubionym Polakiem społeczności popapranych Kurdów, których małe dzieci bawią się w zestrzeliwanie tureckich śmigłowców
Mógłbym mnożyć POZYTYWNE przygody ale po co miałbym tu uprawiać prywatę??! Nie o tym był tekst. To nie kącik wakacyjny National Geographic.
W skrócie, dla jełopów, bo wiem, że większość czytelników GP dobrze mnie zrozumiała – tekst był o wielkim, niegdyś dumnym europejskim narodzie poniewierającym się po świecie jako niewolnicy XXI wieku. Smutnych, autentycznych historyjek mógłbym mnożyć, mógłbym też napisać prawie tak samo wiele wesołych, ale prywatnych. Większość ze spotkanych przeze mnie ludzi nie miała gdzie wracać i nie zbierała na komputer ale na przeżycie najbliższych itd. Nie spotykało mnie większość przykrości ze strony pracodawców, dlatego że zawsze znałem swoją wartość, stawiałem się i broniłem swojej godności. Inni, z desperacji tego nie robili.Tekst był też o zdradzieckich politykach szczególnie PO i Tusku bo pod ich rządami ceny galopują a gospodarka stoi, afera goni aferę, wsadza się do więzień patriotów za protesty, Amber Goldy, OLT Expressy, upadłe stocznie z niedoszłymi kupcami-arabami, rabunek środków z ZUS, no setki afer. Wielkich afer.
O politykach żerujących na swoim narodzie, pozbawionych patriotyzmu, za nic mających narzędzia jakie dzierżą, narzędzia które przy dobrej woli mogłyby stopniowo naprawiać Polskę. Niezależnie od tego czy miałeś zagranicą dobre, czy złe przygody, nie jest to normalne jeśli nie wyjechałeś tam z własnego wyboru, nie jest to normalne jeśli mając wielki i piękny kraj, a nie jakąś Litwę z 3 mln mieszk. czy inną Słowację MUSISZ niewolniczo tyrać za grosze żeby Twoi bliscy mieli za co żyć. I tyle. O tym był tekst i taki był dobór wspomnień, pod kątem ostatnich wydarzeń.
Obecnie żyję w Polsce, mam się nawet lepiej niż zagranicą i nie pracuję fizycznie. Mógłbym w ogóle tu nie pisać, skupić się jedynie na własnych egoistycznych celach i przyjemnościach, mieć gdzieś te szare, smutne twarze w tramwajach, tyle że jakoś jeszcze się nie nauczyłem.
Drago
Mój mały komentarz do “Tekst był też o zdradzieckich politykach szczególnie PO i Tusku bo pod ich rządami ceny galopują a gospodarka stoi, afera goni aferę, wsadza się do więzień patriotów za protesty, Amber Goldy, OLT Expressy, upadłe stocznie z niedoszłymi kupcami-arabami, rabunek środków z ZUS, no setki afer. Wielkich afer.”  Otóż ja nie uderzał bym personalnie ani po jednej partii, akurat rządzącej. Rzecz jest tego rodzaju, że trzeba zmienić system a nie ludzi czy partie. Nie należy atakować ludzi a system. Czyli zabrać koryto a nie zmieniać świnie przy nim.