Nikt nie jest odpowiedzialny …. NIKT

Program eksterminacji ludzi głęboko upośledzonych umysłowo, zwany akcją Eutanazja lub T-4, wprowadzony na dwa lata przed Ostatecznym Rozwiązaniem.

„Pacjenci”, selekcjonowani w ramach legalnego zarządzenia, byli przyjmowani w placówce przez zawodowe pielęgniarki, które rejestrowały ich i rozbierały, lekarze badali ich i odprowadzali do zamkniętej komory, potem jeden pracownik otwierał gaz, inni sprzątali po wszystkim, policjant wypisywał świadectwa zgonu.

Każda z tych osób, przesłuchiwana po wojnie, dziwiła się: „Ja, winny?”. Pielęgniarka nikogo nie zabiła, ona tylko rozbierała i uspokajała chorych, rutyna wjej zawodzie. Lekarz też nie zabijał, po prostu stawiał diagnozę według kryteriów ustalonych przez inną instancję.

Pracownik, który odkręcał kurek gazu, choć był najbliżej zbrodni zarówno w czasie, jak i w przestrzeni, pełnił funkcję techniczną pod kontrolą przełożonych i lekarzy.

Robotnicy, którzy sprzątali komorę gazową, wykonywali konieczne, a w dodatku odrażające prace dezynfekcyjne. Policjant postępował zgodnie z procedurą, polegającą na stwierdzeniu zgonu i zapisaniu, że doszło do niego bez pogwałcenia obowiązującego prawa.

Więc kto jest winny? Wszyscy czy nikt?

Jonathan Littell: Łaskawe; Przekład: Magdalena Kamińska-Maurugeon; Wydawnictwo Literackie; Tytuł oryginału Les Bienveillantes

Po przeczytaniu w Internetach książki nie polecam. Cytat jednak uważam za wartościowy. Przypomina mi_się ten fragment jednej z książek z Serii Świat Dysku Sir Terrego Pratchetta pod tytułem “Straż nocna”, gdzie kap. Vimes się w czasie przenosi się i wrca do czasów swojej młodości i początków w Straży Ankh-Morpok. Gdzie nasz młody jeszcze nie_kapitan uświadamia sobie, że łapał mniej lub bardziej bogu ducha winnych ludzi na ulicy metropolii i odstawiał do “aresztu” czy czegoś takiego i uświadomił sobie, że niewinnych ludzi odprowadzał w “majestacie prawa” do mordowni zarządzanej przez zbrodniarza i sadystę. Padło tam coś takiego:

– Co? – zdziwił się Vimes i dopiero wtedy do niego dotarło. No tak… –Nikogo im nie
przekazaliśmy. Zapomniałeś?
– Przecież jeździliśmy już wcześniej, sierżancie! Wszyscy jeździli! Oddawaliśmy im ludzi i
wracaliśmy na posterunek, żeby się napić kakao!
– No… Mieliście takie rozkazy – przypomniał Vimes, choć to niewiele mogło pomóc.
– Nie wiedzieliśmy!
Nie całkiem tak, pomyślał Vimes. Nie pytaliśmy. Zamknęliśmy przed tym nasze umysły. Ludzie wchodzili tu frontowymi drzwiami, a niektórzy z tych biedaków wychodzili tylnymi, nie zawsze w jednym kawałku.

Przypomina mi się też powieść Johna Steinbecka “Grona gniewu”

Wszyscy zaś pozostawali we władzy czegoś, co ich przerastało. Niektórzy nienawidzili matematyki, która skłaniała ich do postępowania w ten sposób, inni bali się jej, a jeszcze inni czcili ją jak boga, pozwalała bowiem uciec od myśli i uczuć. Jeśli ziemia należała do banku lub do finansowej spółki, pełnomocnicy mówili: “Bank lub Spółka chce… żąda… musi mieć…” – jak gdyby ów bank czy spółka były myślącymi i czującymi potworami, które wzięły ich w niewolę.
Nie czuli się odpowiedzialni za czyny banków i spółek, jako że byli ludźmi i niewolnikami, banki zaś maszynami a zarazem ich panami. Niektórzy z pełnomocników odczuwali pewną dumę z powodu tego, że są niewolnikami tak nieludzkich i potężnych władców.

Ten cytat ze Steinbecka chyba mogła by wypaczyć sens tego co chcę powiedzieć, posłużę się więc cytatem z ostatniego już na dziś autora Milana Kundery i jego “Nieznośnej lekkości bytu”.

 Ktoś, kto sobie wyobraża, że reżymy komunistyczne w Europie środkowej są wyłącznie dziełem zbrodniarzy, nie zdaje sobie sprawy z podstawowej prawdy: zbrodnicze reżymy zostały stworzone nie przez zbrodniarzy, ale przez entuzjastów, przekonanych, że odkryli jedyną drogę prowadzącą do raju. Bronili jej zapamiętale i dlatego zamordowali wielu ludzi. Potem ogólnie się okazało, że żadnego raju nie ma i że entuzjaści byli mordercami. Wtedy wszyscy zaczęli krzyczeć na komunistów: jesteście odpowiedzialni za nieszczęścia kraju (zbiedniał i schamiał), za utratę jego niepodległości (wpadł we władzę Rosji), za morderstwa sądowe! Ci, których obwiniano, odpowiadali: Nie wiedzieliśmy! Okłamano nas! Wierzyliśmy! W głębi duszy jesteśmy niewinni!
Spór sprowadził się do jednego problemu: naprawdę nie wiedzieli? Czy tylko udają, że nie
wiedzieli?
Tomasz śledził ten spór (śledził go cały dziesięciomilionowy czeski naród) i mówił sobie, że wśród komunistów znajdowali się z pewnością ludzie, którzy nie byli tak całkiem nieświadomi (musieli coś przecież wiedzieć o potwornych rzeczach, które działy się i nie przestały się dziać w porewolucyjnej Rosji).
Ale jest prawdopodobne, że większość spośród nich naprawdę o niczym nie wiedziała.
I powiedział sobie, że podstawowy problem nie polega na tym, czy wiedzieli, ale na tym, czy człowiek jest niewinny dlatego, że nie wie? Czy głupiec na tronie jest zwolniony od wszelkiej odpowiedzialności tylko dlatego, że jest głupcem?
Załóżmy, że czeski prokurator na początku lat pięćdziesiątych, żądając śmierci dla niewinnego, został okłamany przez rosyjską tajną policję i przez władze swego kraju. Ale czy jest możliwe, by dziś, kiedy już wiemy, że oskarżenia były absurdalne, a skazani niewinni, ten sam prokurator bronił czystości swej duszy i bił się w piersi: moje sumienie jest czyste, nie wiedziałem, wierzyłem! Czy przypadkiem w jego „nie wiedziałem! wierzyłem!” nie tkwi wina?
Wtedy właśnie Tomasz przypomniał sobie historię Edypa: Edyp nie wiedział, że śpi z własną matką, ale pomimo to, kiedy zrozumiał o co chodzi, nie czuł się wcale niewinny. Nie mógł znieść widoku nieszczęścia, jakie z jego powodu spadło na jego poddanych, wykłuł sobie oczy i ślepy opuścił Teby.
Tomasz słyszał krzyk komunistów, którzy bronili swej czystości wewnętrznej i mówił sobie: z winy waszej nieświadomości ten kraj utracił, być może na całe stulecia, wolność, a wy krzyczycie, że czujecie się niewinni? Jak możecie w ogóle na to patrzeć? Jak możecie nie być przerażeni? Czy widzicie w ogóle? Gdybyście mieli oczy, musielibyście je sobie wykłuć i opuścić Teby.